Przeciwnicy przystąpienia Polski do strefy euro mogą spać spokojnie, gdyż
perspektywy przyjęcia wspólnej waluty są odległe, by nie powiedzieć bardzo odległe.
Niestety w 2022 roku Polska nie spełnia podstawowych kryteriów warunkujących ubieganie
się o przyjęcie unijnej waluty. Jeżeli prezes NBP zostanie wybrany na drugą kadencję, to
spełnią się jego oczekiwania przedstawione sześć lat temu: za mojej kadencji Polska nie
pozbędzie się swojego pieniądza. Optymiści zakładali, że prezes banku centralnego będzie
rządził nim tylko przez sześć lat, tymczasem wiele wskazuje na to, że będzie o sześć lat
dłużej. W jego drugiej kadencji, przystąpienie do strefy euro też jest nierealne. Może warto
przypomnieć, że premier Donald Tusk powiedział kiedyś, że w 2012 roku Polska powinna już
być w strefie euro. Czyli dziesięć lat temu. Czy będzie na kolejne dziesięć lat?
Dzisiaj nasz kraj nie spełnia dwóch podstawowych warunków wymaganych przy
ubieganiu się o przyjęcie unijnej waluty. Nie spełniamy dwóch kryteriów fiskalnych i warunku
stabilności cen. Najpierw pandemia, a teraz rosyjska agresja na Ukrainie, powoduje że
przestajemy spełniać ekonomiczne kryteria wejścia do strefy euro. Po pierwsze, mamy
znacznie wyższy poziom deficytu finansów publicznych. Unijny limit wynosi 3 proc. PKB. W
latach 2020-2021 był on w Polsce na znacznie wyższym poziomie i według różnych
szacunków, dochodził do 9 proc. w skali roku. Komisja Europejska zadeklarowała, że będzie –
ze względu na pandemię – mniej pryncypialna w tym względzie, ale na trzykrotne
przekroczenie limitu raczej nie pozwoli. Wszelkie programy pomocowe uruchomione przez
rząd w czasie pandemii mają swoją cenę i o tym trzeba pamiętać. Nikt nie mówi, że były to
pieniądze wypłacone pochopnie, gospodarka wymagała wsparcia, ale to wsparcie musiało
kosztować. Wojna na Ukrainie oraz kolejne programy pomocowe, spowodują dalszy wzrost
deficytu finansów publicznych. Czy przekroczy on 10 proc. trudno oceniać, ale jego obniżanie
do zakładanego limitu może potrwać kilka lat.
Drugim kryterium przystąpienia do strefy euro jest poziom deficytu budżetowego.
Jego limit wynosi 60 proc. PKB. Formalnie nie został on jeszcze przekroczony, ale wielu
niezależnych ekonomistów jest przekonanych, że nasz deficyt już w 2020 roku przekroczył
tą barierę. Rząd skrzętnie ukrywa jego wielkość, wyprowadzając wiele wydatków poza budżet, do różnych funduszy, dzięki temu są one poza kontrolą np. parlamentu. Wszystko wskazuje, ze taki trend nadal się utrzyma (zob. wydatki na cele obronne poza budżetem), a
Komisja Europejska będzie z pewności szczegółowo analizowała realizacje tego kryterium.
Póki co, Komisja Europejska nie uruchomiła wobec naszego kraju (a także innych państw
zobowiązanych do przyjęcia euro) procedury nadmiernego deficytu budżetowego. I jest to
dobra wiadomość, chociaż takie niebezpieczeństwo zawsze istnieje.

Polska – w ostatnim okresie – nie spełnia także warunku stabilności cen. Według
traktatowych założeń, roczna inflacja nie może być wyższa niż 1,5 punktu procentowego
ponad poziom inflacji w trzech państwach UE o najniższym wzroście cen. Przypomnijmy, że
w marcu inflacja (rok do roku) w Polsce przekroczyła poziom 10 proc. W tym czasie najniższy
wzrost cen odnotowano na Malcie (4,5 proc.), Francji (5,1 proc.) i w Portugalii (5,5 proc.).
Gdyby przyjąć unijne kryterium i gdyby Polska chciała teraz przystąpić do strefy euro to
inflacja nie powinna być większa niż 6 – 6,5 proc. Tymczasem większość ekonomistów
przewiduje, że już niedługo przekroczy ona 12 proc.
Gdy już spełnimy powyższe kryteria musimy jeszcze – przez co najmniej dwa lata – być
uczestnikiem mechanizmu kursowego (ERM II), a nasza tam obecność powinna
charakteryzować się „brakiem poważnych napięć”.
Na mocy Traktatu z Maastricht, Komisja Europejska i Europejski Bank Centralny są
zobowiązane – nie rzadziej niż raz na dwa lata – przedkładać Radzie Unii Europejskiej
niezależny raport o postępach państw członkowskich w wypełnianiu warunków uczestnictwa
w Unii Gospodarczej i Walutowej. Raport dotyczy siedmiu państw, prawnie zobowiązanych
do przyjęcia euro: Bułgarii, Czech, Chorwacji, Polski, Rumunii, Szwecji i Węgier. Ostatni
raport pochodzi z 2020 roku. Według jego autorów najbliżej unijnej waluty są Chorwaci i
Szwedzi. Nasza droga ciągle się wydłuża.