Propagandowa „łopatologia”

0

Otwieram kopertę z rachunkiem za prąd, jadę samochodem miejską arterią,
otwieram stronę główną jednego z czołowych portali prawicowych. Czy coś łączy te trzy
rzeczy? Tak, jedno słowo: propaganda. Tym razem dotycząca bardzo istotnej dla każdego z
nas kwestii, a mianowicie cen energii elektrycznej. Tym razem propaganda dotrze do
każdego z nas, gdyż wszyscy otrzymujemy rachunki (w tym przypadku z Enei) i chyba
większość z nas jeździ samochodem ulicami swojego miasta.

Treść i przesłanie płynące z ulicznych bilbordów są bardzo proste do rozszyfrowania.
Symboliczna żarówka wskazuje, że za wysokie podwyżki cen energii elektrycznej odpowiada
Unia Europejska, a konkretnie jej polityka klimatyczna. Hasło jest oczywiste w swoim
przekazie: „Polityka klimatyczna UE = droga energia, wysokie ceny”. Symboliczna żarówka
jest w kolorze czerwonym, co jeszcze bardziej ma podkreślić moc tego przekazu. Zdaniem
autorów kampanii, tajemniczych „Polskich Elektrowni” (nie ma takiej instytucji, możemy się
tylko domyślać, że może tu chodzić o Towarzystwo Gospodarcze Polskie Elektrownie, do
którego należą państwowe spółki energetyczne), prawie 60 proc. kosztów stanowią opłaty z
tytułu uprawnień do emisji dwutlenku węgla. „Pazerność” Brukseli na tym się jednak nie
kończy. Musimy jeszcze dodać koszty OZE i efektywności energetycznej, związanej z polityką
klimatyczną UE. Przekaz jest banalnie prosty: gdyby nie opłaty na rzecz Unii Europejskiej,
nasze rachunki za prąd byłyby o połowę mniejsze.

Źródło: https://pl.freepik.com/darmowe-zdjecie/asortyment-elementow-biznesowych-finansow-widok-z-przodu_11621129.htm#query=money&position=1&from_view=search

Osoby nie orientujące się w energetycznej
problematyce (a taka jest większość z nas) mogą kupić taką narrację. Wydaje się, że oto
chodzi autorom tej kampanii. Cel zostanie osiągnięty: wszystkiemu winna jest Bruksela.
Wypowiedzi premiera oraz ministra aktywów państwowych też idą w podobnym duchu.
Autorzy kampanii propagandowej, aby zwiększyć siłę oddziaływania „połączyli”
(raczej pomieszali) koszty wytworzenia energii elektrycznej z finalnym rachunkiem płaconym
przez gospodarstwa domowe. Owe 60 proc. z bilbordów odnosi się do kosztów wytworzenia
energii, a jak szacują eksperci (ale nie ci od public relations) koszt wytworzenia stanowi
niewiele ponad 30 proc. ostatecznej ceny prądu (zapominamy o podatkach i tzw. opłatach
przesyłowych). Tym samym, w Polsce – wg tychże ekspertów – cena uprawnień do emisji
dwutlenku węgla stanowi nie 60 proc. a ok. 20 proc. Istotna różnica.

Warto przypomnieć, że polskie elektrownie zasilane są węglem kamiennym
(importowanych także z Rosji), więc może trzeba byłoby pokazać cenę surowca jako część
składową kosztów elektrowni. Takiej informacji na bilbordach nie ma, nie ma jej także na
rachunku za energię elektryczną. W zestawieniu wskazuje się na tajemnicze „koszty
pozostałe”, wynoszące 25 proc. W nich zawarta jest cena węgla, ale ile dokładnie ona wynosi
nie wiadomo. Jeden procent, czy może dwadzieścia pięć procent? W „pozostałych kosztach”
mieści się tzw. opłata mocowa, którą wprowadzono w ubiegłym roku. Są to pieniądze, które
maja wspierać nierentowne kopalnie. Ona ostatnio wzrosła o prawie jedną trzecią. Eksperci
szacują, że np. jednoprocentowy zysk donosi się do dystrybutorów energii a nie ich
producentów. Ci mają wyższe zyski. Autorzy kampanii chyba dość przewrotnie pomieszali
koszty produkcji energii z pozycjami rachunku dla konsumenta.

Nie przestarzałe elektrownie, nie stare linie przesyłowe czy błędy w polityce
energetycznej ostatnich lat (także poprzedniej ekipy rządzącej), winna jest tylko Unia
Europejska. Koszty zakupu praw do emisji dwutlenku węgla mają swoją, rosnącą cenę
(wzrosły z 30 do prawie 90 euro za tonę). Pieniądze nie płyną jednak – jak sugerują autorzy
kampanii – do unijnej kasy, lecz do naszego budżetu. Są to, na przestrzeni ostatnich lat,
dziesiątki miliardów złotych. Według szacunków Komisji Europejskiej, tylko w ub.r. do
budżetu państwa trafiło 28 mld zł., a od 2013 roku aż 64 mld zł. Szkoda, że autorzy bilbordów
nie informują obywateli, jaka część tych pieniędzy została przeznaczona na unowocześnienie
elektrowni i linii przesyłowych, czy na proces dekarbonizacji naszej energetyki. Nie ma też o
tym ani słowa na rachunkach dostarczanych odbiorcom energii. Dlaczego? Pytanie naiwne,
gdyby ta informacja się pojawiła, to cała kampania nie miałaby najmniejszego sensu.

Jak Ci się podobał artykuł?
Skomentuj

Strona wykorzystuje pliki cookies.

Informujemy, że stosujemy pliki cookies – w celach statystycznych, reklamowych oraz przystosowania serwisu do indywidualnych potrzeb użytkowników. Są one zapisywane w Państwa urządzeniu końcowym. Można zablokować zapisywanie cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki internetowej. Więcej informacji na ten temat – Polityka Prywatności.