Polska bez azylu, Polska bez tożsamości

0

W 2006 roku Alfonso Cuaron zrealizował mroczną fantazję filmową na temat niedalekiej przyszłości, „Ludzkie dzieci”. Jednym z motywów filmu, wstrząsającym obrazem wtłoczonym w krajobraz znanych nam ulic europejskich miast, są klatki z uchodźcami, traktowanymi jak ludzie podrzędnej kategorii, pozbawionymi wolności i otoczonymi powszechnym lękiem. Intuicja nie zawiodła artysty – na wzbudzenie w sytych społeczeństwach Zachodu lęku przed uchodźcami nie trzeba było czekać nawet do 2027 roku, w którym artysta umieścił swoją wizję. A – w ślad za tym lękiem – na nieludzkie ich traktowanie.

Nie istnieje zjawisko społeczne, które byłoby absolutnie jednowymiarowe. Tak jest z migracją, rzeczą stałą i pożądaną w rozwoju ludzkiego gatunku. Ludzie wędrują, wzbogacają się wzajemnie, dzielą się dorobkiem kultury, niosą ze sobą różne formy organizacji pracy, różne nawyki kulinarne. Obdarzają się wzajemnie różną wrażliwością estetyczną, proponują różne rozumienie naturalnych, wspólnych dla całego gatunku, wartości. To normalne. To pożądane. Ale niewiele ma to wspólnego ze zjawiskiem uchodźstwa.  Tymczasem określenia „migrant” i „uchodźca” coraz częściej używane są zamiennie, traktowane jak synonimy. Każde zjawisko społeczne niesie ze sobą pozytywne i negatywne części składowe. Miarą dojrzałości i skuteczności społeczeństwa zorganizowanego w państwo jest dbać o aspekty pozytywne i zwalczać negatywne, przeciwdziałać im. Ale też każde zjawisko społeczne może zostać wykorzystane jako pożywka dla hodowli lęku, tworzenie takiego języka, którym można posłużyć się do organizacji ludzkiej wyobraźni – na swoją, doraźną i srodze przez innych opłaconą, korzyść.

Zachód dzisiejszy, tak zwana „cywilizacja atlantycka”, przeżywa bez wątpienia istotny kryzys kultury. „Zanim się będzie uniwersalnym, musi się być indywidualnym […]” pisał Czesław Miłosz w liście do Thomasa Mertona w 1959 roku. W tym samym liście przyszły noblista rozwodził się nad wielością światów, które w XX wieku zderzają się w wąskiej przestrzeni, także w granicach państw europejskich, których spokój burzą uchodźcy czy to spod sowieckiego sapoga, z Rosji i wschodniej Europy, czy z wysp Pacyfiku. I źródeł ludzkiej postawy wobec bliźnich szukał, podobnie jak adresat listu, w tradycji europejskiego myślenia, w jego chrześcijańskiej, personalistycznej tradycji. W tradycji wolności. Ona właśnie jest tym indywidualizmem Zachodu, który umożliwił tu budowę formacji republikańskiej, nazwał po imieniu prawa człowieka i pochylił się z szacunkiem przed prawem naturalnym (skądkolwiek wywiedzionym, o czym mądrze pisał Leszek Kołakowski w eseju „O prawie naturalnym”). Ona właśnie ów indywidualizm Zachodu, rozpisany także na emocje plemienne i teorie narodowe, uczyniła uniwersalizmem. I ona właśnie przeżywa kryzys. Podobny zresztą, jak ten sprzed stu lat.

Wolność sytego Europejczyka zdaje mu się stanem, umożliwiającym mu niemal nieustanne oddawanie się przyjemnościom, praktykowanie egoizmu, indywidualnego i grupowego. Wszystko, co ów stan zakłóca jawi się więc jako niepożądany zgrzyt w harmonii życia codziennego. Wystarczy go teraz lekko nastraszyć a gotów stanąć w karnym szeregu przeciw temu, co mu burzy święty spokój. I na nic nie baczyć. Bo jedynie spokój jest dlań „święty”. A na czym, jak nie na antynomii „swój – obcy”, lęk najłatwiej budować?

I tak człowiek, który oburzyłby się,  gdyby powiedzieć mu, że sprzeniewierza się tradycji, która jego bliski utopii świat zbudowała, który opisuje sam siebie jako liberała i humanistę, gotów jest stanąć przeciw innym ludziom, którzy tym jedynie zawinili, że nie mieli szczęścia urodzić się w świecie sytym i spokojnym.

To zjawisko puka i do drzwi Polski. Deklarujący się jako katolicy ludzie lekceważą nauczanie Papieży, zwłaszcza Franciszka, któremu przyszło zawitać do Watykanu właśnie wtedy, kiedy pobliskie wybrzeże Morza Śródziemnego stało się cmentarzyskiem ludzi, uchodzących przed wojną, prześladowaniem czy głodem. I który w pierwszą podróż udał się na Lampedusę, wyspę dla tego koszmaru, który dotyka miliony, symboliczną. Kto pamięta, że ten papież określił wyzwanie humanitarne, jakie stanowi los uchodźców jako najważniejszą dziś próbę naszego człowieczeństwa?

*

Zachód Europy przywykł, po poprzednim, krwawym, paroksyzmie nacjonalizmu, do obecności uchodźców. Pęknięty na dwa bloki świat owocował licznymi ucieczkami z obszarów komunistycznego eksperymentu do świata, gdzie dało się żyć. A wolny świat znalazł miejsce dla uciekinierów. Spowszedniała mu z czasem rzeczywistość społecznej różnorodności, spłowiało wspomnienie wartości, które w człowieku każą widzieć człowieka. Rozwinęły się za to ideologie, chcące zbudować całkiem nowy świat i wyhodować całkiem nowego człowieka. Te chętnie akceptowały „obcych”, oczekując od nich wykorzenienia i nie proponując udziału w kulturze Zachodu, traktując ich trochę jak ornament („patrzcie, jacyśmy otwarci!”), trochę jak tworzywo dla realizacji swoich wizji świata – zwykle dowodzących stanu anomii. Ideologii buntu pozbawionego treści lub równie pozbawionego treści rytualizmu. Starły się w istocie dwie subkultury zachodnie, jedna z hasłem „bić obcego!”, druga z hasłem „bić nietolerancyjnego!”. Sam „obcy” widziany był i jest jako pretekst do sporu, ale nie bardzo jako człowiek, obdarzony własną godnością i własną wolnością. Biurokracje zaś, przywykłe do zjawiska obfitego napływu imigrantów, przestały sobie zawracać głowę słuchaniem opinii specjalistów, tworzeniem programów, umożliwiających tym ludziom znalezienie godnego miejsca w nowym społeczeństwie, redukując ich do roli uczestników rynku pracy lub klientów opieki społecznej. Hasło „wielokulturowego Zachodu”, ze wszech miar sensowne, wypełniło się niepożądaną treścią.

A wewnątrz tego znaleźli się żyli ludzie. Którym urodziły się dzieci. Dzieci tych ludzi już dorosły, często same są rodzicami. I żyją w faktycznych gettach, w poczuciu frustracji i niesprawiedliwości jakiej, bez wątpienia, padli ofiarą. Źle zorganizowane społeczeństwo wepchnęło ich w sytuację, która czasem owocuje patologią, skłonnością do przestępstwa, czasem zaś każe szukać sensu w sekciarskich propozycjach. Bywa, że propozycjach groźnych. To się zdarza.

*

Polska nie ma doświadczeń ze społecznościami uchodźczymi okresu po ostatniej wojnie światowej. Los i mocarze świata rzucili ją w miejsce, z którego każdy przytomny człowiek rad by raczej wyrywać, miejsce niezbyt nęcące.

Polska ma doświadczenie z niewielką, ale jednak grupą uchodźców, którzy przybyli tu w ostatnim ćwierćwieczu. I pamięć historyczną o uchodźcach, którzy Polskę współtworzyli i o których przechowuje się wdzięczny obraz. O tych, którzy uciekali do Pierwszej Rzeczypospolitej. O tych, którzy osiedli w Drugiej, zapisując kartę chwały. O emigracji Prometejskiej, która w Warszawie zapuściła najgłębiej korzenie, synów Ukrainy, Gruzji, Azerbejdżanu, Armenii, Turkmenistanu, Czeczenii, ludów wszystkich ziem, które Lenin wziął pod but okrutniej niż wcześniej czynili to carowie. Wyznawców prawosławia, islamu. O ludziach, których przygarnęło Wojsko Polskie, którzy byli jego kontraktowymi oficerami (nie mieli polskich paszportów, więc trzeba było specjalnego dla nich scenariusza) i którzy walczyli dzielnie za swoją nową Ojczyznę kładąc głowy na polach bitewnych a także w Oświęcimiu, w Katyniu i innych miejscach kaźni.

Polska ma także podpowiadaczy, którzy radzą powtórzyć błędy polityki Zachodu i poprowadzić proces enkulturacji uchodźców według schematu, który okazał się błędny albo powstrzymać się przed przyjmowaniem uchodźców  w ogóle – w miarę możności. Polska zamknięta dla uchodźców to policzek, wymierzony przez nas naszym przodkom. To sprzeniewierzenie się aksjologii, która przeprowadziła Polskę przez koszmar totalizmów XX wieku i stanowiła treść zwycięstwa nad nimi. Polska zamknięta, czy wciąż mogłaby nazywać się Polską?

*

Dziś Polska jest krajem wyjątkowo trudnego azylu. Przytłaczająca większość proszonych o ochronę spotyka się z odmową. A przecież mniejszość, która zyskała prawo życia na wolnej ziemi, spisuje się świetnie – mamy doświadczenia już przeszło 25 lat. A przecież mamy tradycję, która krzepiła nas samych w czasie niewoli. Tradycję polskich teologów, występujących w obronie godności ludzkiej „dzikich” w okresie renesansowych podróży po nieznanym wcześniej świecie. Tradycję tolerancji i otwartości, spisaną (jako zapis oczywistego stanu rzeczy) w Artykułach Henrykowskich roku 1573. Tradycję Konstytucji 3 Maja, która głosiła: „każdy człowiek do państw Rzeczypospolitej nowo z którejkolwiek strony przybyły lub powracający, jak tylko stanie nogą na ziemi polskiej, wolnym jest zupełnie”. Tradycję Kościuszki, wizjonera otwartego społeczeństwa, Powstańców 1830 i 1861 roku, Wielkiej Emigracji, krajowych konspiratorów, Legionistów Józefa Piłsudskiego. Tradycję Polskiego Państwa Podziemnego z lat drugiej wojny światowej. Tradycję tych, którzy mierzyli się potem z sowiecką potęgą aż do zwycięstwa w roku 1989. Tradycję, która w materii otwartości i przyjaźni wobec cierpiących niedolę nie pozostawia wątpliwości.

Dlatego trudno posłużyć się terminem „uchodźca w Polsce” jedynie wobec tych, których za uchodźców uznały stosowne instytucje administracji. Zapomnieć o licznych uchodźcach, którzy żyją w Polsce jako „nielegalni imigranci”. Z krajów komunizmu: Wietnamu, Chin, z krajów postsowieckiego despotyzmu, z rejonów wojen i niewoli. Bardzo trudno.

Tagi: , ,
Jak Ci się podobał artykuł?
Skomentuj

Strona wykorzystuje pliki cookies.

Informujemy, że stosujemy pliki cookies – w celach statystycznych, reklamowych oraz przystosowania serwisu do indywidualnych potrzeb użytkowników. Są one zapisywane w Państwa urządzeniu końcowym. Można zablokować zapisywanie cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki internetowej. Więcej informacji na ten temat – Polityka Prywatności.