Małżeństwo postanowiło się rozwieźć. Jedna ze stron jest wyraźnie winna „rozkładu pożycia”. Wnoszą pozew do sądu. Sąd orzeka o winie żony lub męża i udziela rozwodu, określając jego warunki (np. podział majątku czy opiekę nad dziećmi). Taka sytuacja przypomniała mi się, gdy TSUE wydał wyrok, wyraźnie wskazując kto jest winien w polsko-czeskim sporze o skutki działania kopalni węgla brunatnego w Turowie. Reakcja jednej ze stron była co najmniej dziwna, gdyż w opinii naszego rządu, polityków rządzącej koalicji oraz sprzyjającym im mediów, winien jest sąd, który wydał niekorzystny dla Polski werdykt. Gdyby wyrok był inny (korzystny dla nas) nikt nie czepiałby się. Czesi poskarżyli się na nas, wskazują straty, jakie ponosi ich gospodarka oraz w rezultacie obniżenia się poziomu wód gruntowych. TSUE okazał się wdzięcznym chłopcem do bicia. Znalazł się winny. Po Unii Europejskiej, Niemczech, teraz pora na sąd (nie jest to przypadkowe, jeżeli przypomnimy, że nasz Trybunał Konstytucyjny ma niedługo zadecydować o nadrzędności prawa krajowego na unijnym). Po raz kolejny do opinii publicznej popłynął komunikat: unijna instytucja, czegoś nam zakazuje, coś nam nakazuje, a brukselska biurokracja, znowu chce rządzić, nie bacząc na konsekwencje swojej decyzji (likwidacja tysięcy miejsc pracy). TSUE chce zlikwidować nie tylko kopalnie, ale także elektrownię Turoszów (bez węgla nie ma ona racji bytu), a na to już czekają czeskie i niemieckie elektrownie, pragnące sprzedawać Polsce swoją energię elektryczną. Warto pamiętać, że produkcja Turoszowa zaspakaja ponad cztery procent naszego zapotrzebowania na energię.
Przeciętny obywatel może uznać (zgodnie z wolą rządzących), że jedynym winnym zaistniałej sytuacji jest unijny Trybunał, gdyż w przestrzeni publiczne (np. w prorządowych mediach) nie mówi się o rzeczywistych przyczynach wydania niekorzystnego dla Polski wyroku. Po pierwsze, działalność naszej kopalni odkrywkowej powoduje konkretne zagrożenia dla mieszkańców przygranicznych miejscowości w Czechach. Po drugie, wyrok jest efektem skargi Czechów złożonej w międzynarodowych trybunale, który został powołany m.in. do rozstrzygania sporów pomiędzy państwami-członkami Unii Europejskiej. Po trzecie, Polska nie reagowała w sposób skuteczny na sygnały ze strony naszych południowych sąsiadów i według opinii Czechów nie była skłonna od negocjacji i prób rozwiązania sytuacji konfliktowej. Po czwarte wreszcie, jest to spór w rodzinie nie tylko unijnej ale także w ramach Grupy Wyszehradzkiej, a to z kolei podważa jedność Grupy i przekonanie, że rozwija się ona bezkonfliktowo (co oczywiście nie podoba się Brukseli i Niemcom).

W przestrzeni medialnej – szczególne w mediach prorządowych – jest to spór między Polską a TSUE, i w tym sporze jest oczywistym, że racje są po naszej stronie. Decyzja o natychmiastowym zamknięciu kopali jest kolejnym przykładem „nękania Polski przez Brukselę, której nie podoba się wysokie tempo naszego rozwoju i chęci większej niezależności z naszej strony”. Czeski wniosek był efektem braku porozumienia między obu krajami. Przecież spór nie trwa od miesiąca czy roku. Czy rzeczywiście, jak mówią Czesi nikt z polskich władz nie był skory do podjęcia rozmów? Jeżeli to jest prawdą (a chyba jest) to nie należy dziwić się czeskiej determinacji. Dlaczego rozmowy z naszym południowym sąsiadem podjęto dopiero, gdy opinia publiczna dowiedziała się o wyroku Trybunału? Może władze uznały, że dobrosąsiedzkie stosunki w ramach Grupy Wyszehradzkiej nie skłonią Czechów do składania skargi. I tu się jednak pomylili, skarga została złożona w lutym tego roku. Odpowiedzi na powyższe pytania pozostaną tajemnicą rządzących. Wyroku TSUE nie można wykonać natychmiast, gdyż oznacza to upadek całego regionu i bezrobocie dla tysięcy pracowników. Nie można kopalni i elektrowni zamknąć z dnia na dzień. Z tego punktu widzenia wyrok jest abstrakcyjny i teoretyczny. Należy także zapytać, dlaczego wyrok został podjęty jednoosobowo i na jakich ekspertyzach oraz opiniach bazowała sędzina podejmując taką, a nie inną decyzję? Sprawa jest skomplikowana, gdyż tak do końca nie wiadomo, czy obniżenie się poziomu wód gruntowych jest efektem działania polskiej kopalni, czy może kopalni czeskich czy niemieckich, działających w tym regionie. A może w całej sprawie chodziło o to, aby zmusić polski rząd i Polską Grupę Energetyczna do przystąpienia wreszcie do rozmów? Jest to prawdopodobne, gdyż w ciągu trzech miesięcy trudno dokładnie przeanalizować społeczne i ekonomiczne konsekwencje czeskiej skargi.

Natomiast pomysł na wykorzystanie wyroku TSUE w propagandowej machinie przeciwko Trybunałowi jest już naszym „autorskim dziełem”. Konflikt polsko-czeski został (przy pomocy mediów) przekształcony w kolejne starcie polski-unijne. Brak profesjonalizmu po stronie rządzących (premier Morawiecki zaraz po rozpoczęciu rozmów ogłosił publicznie ich sukces i podpisanie porozumienia i wycofaniu skargi, co natychmiast zdementował premier Czech) został wykorzystany przez eurosceptyczne media. Przyczynili się do tego także przedstawiciele naszej opozycji, którzy bezrefleksyjne poparli wyrok Trybunału, zamiast np. skoncentrować się na naszej spóźnionej reakcji na czeską skargę. Natychmiast ich reakcja stała się przedmiotem krytyki ze strony prorządowych mediów i antyunijnych polityków. Dlaczego np. w wystąpieniach publicznych politycy opozycji, tak mało uwagi poświęcili kwestii przyczyn oraz kosztów naszej opieszałości? Dlaczego opozycja nie zapytała, co od lutego w sprawie czeskiej skargi zrobił nasz ambasador w Pradze? Pytanie jest retoryczne. Aktualnie nie mamy ambasadora w stolicy Czech, a główny nasz przedstawiciel był zajęty inna problematyką (nie warto nawet wspominać jaką).
Według różnych szacunków wycofanie skargi przez Czechów może kosztować nas nawet 200 mln zł. O ile Czesi zaaprobują nasze działania w zakresie likwidacji szkód górniczych. Nie można zapominać, że również Niemcy skarżą się na negatywne skutki sąsiedztwa z kopalnią Turów. Oni okazali się mniej radykalni i złożyli skargę do Komisji Europejskiej. Czy konflikt polsko-niemiecki przerodzi się w kolejny kryzys polsko-unijny. Jest to wielce prawdopodobne.
W całej aferze, skandaliczne było natomiast zachowanie Piotra Dudy, przewodniczącego NSZZ „Solidarność”, który publicznie podarł symboliczna kartkę z wyrokiem TSUE. Przypominało mi to scenę z obrad młodzieżowego parlamentu, zorganizowanego z okazji Dnia Dziecka. Kilka lat temu na sejmowej mównicy młody człowiek podarł unijna flagę. Od taki happening. Nie wiem czy śmieszny, ale z pewnością niepoważny. To co jeszcze uchodzi młodemu człowiekowi, nie uchodzi doświadczonemu politykowi, jakim jest (albo powinien być) Piotr Duda. Publiczne darcie dokumentów stało się ostatnio modne, nawet w wykonaniu przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Panie przewodniczący, czy wyobraża Pan sobie sytuacje, w której pracodawca lub przedstawiciel dużej organizacji biznesowej, drze publicznie uchwałę jakiego organu związków zawodowych? Ma Pan rację, żaden pracodawca by tak nie postąpił. Od szefów dużych organizacji (reprezentujących spora grupę członków) oczekujemy czegoś więcej a nie braku umiejętności opanowania emocji.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.