Kampania wyborcza 2020 r. Jeden z wieców wyborczych, w trakcie którego ubiegający się o reelekcję Andrzej Duda narzeka, że w Polsce nie może kupić zwykłej żarówki, gdyż dostępne są tylko energooszczędne. Dlaczego, pyta prezydent i natychmiast sobie odpowiada: ponieważ Unia zakazała. Właściwie czytaj: ta zła Unia. W trakcie kampanii wyborczej można było odnieść wrażenie, że prezydent nie jest zwolennikiem europejskiej integracji („wyimaginowana wspólnota”). Tym samym wpisał się on we wcześniejszą retorykę posła Janusza Korwin-Mikke, który przekonywał, że na Białorusi jest większa demokracja niż w Polsce. Dlaczego? Bo tam można kupić zwykłe żarówki. Jednym słowem, za brak możliwości wyboru i zmuszanie Polaków do zakupu energooszczędnych żarówek winę ponosi Bruksela (czytaj brukselska biurokracja). Obaj panowie ani słowem nie wspomnieli, że te żarówki pobierają mniej prądu, czyli finalny rachunek może być niższy. To jednak burzyłoby przedwyborczą narrację, a elektorat właśnie takich słów oczekiwał. Oczywiście okres kampanii wyborczej rządzi się swoimi prawami, a niestety poziom świadomości ekonomicznej naszego społeczeństwa do najwyższych nie należy. Edukacja wymaga czasu.
Dlaczego wspominam słowa z ostatniej kampanii wyborczej? Dlatego, że poszukiwanie w Unii Europejskiej źródeł naszych problemów trwa w przestrzeni publicznej od dłuższego czasu, praktycznie od chwili wstąpienia do unijnych struktur. Niektórym politykom czy dziennikarzom – ale nie tylko im – potrzebny jest przeciwnik, którego można obarczyć winą za nasze niepowodzenia. Wysłuchałem w radiu RMF FM rozmowy z Piotrem Naimskim, pełnomocnikiem rządu ds. energetyki. Jej tematem były m.in. ceny energii oraz perspektywy budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Co z tej dość długiej rozmowy, zapamięta przeciętny wyborca? Nie chcę upraszczać, ale wydaje mi się, że dwie kwestie: „ceny energii będą systematycznie rosły” oraz „wzrost cen jest efektem decyzji Unii Europejskiej, a polskie władze muszą wprowadzić je w życie”.

Kilka tygodni wcześniej, prezes NBP powiedział w trakcie konferencji on-line wprost: „Gdybyśmy nie byli członkiem Unii Europejskiej, to mielibyśmy tanią energię” oraz „gdyby nie te nieszczęsne regulacje unijne dotyczące ekologii i źródeł energii, (…) to inflacji w Polsce by nie było”. Słowa profesora ekonomii przytoczone przez „Rzeczpospolitą” mogą budzić zdziwienie i budzą. Dlaczego obaliliśmy socjalizm? Tam nie było inflacji, a energia była tania. Ponoć na Białorusi i na Ukrainie też jest tanie, dlatego że oba państwa nie należą do UE.
Ceny energii elektrycznej, tak jak ceny benzyny, interesują wszystkich. Przekładają się one na zawartość portfela każdego z nas, gdyż wpływają na ceny praktycznie wszystkich produktów oraz usług. Wzrost cen energii oznacza wzrost wszystkich cen, czyli wzrost inflacji. Nikt nie może powiedzieć: mnie to nie dotyczy.
Do wyborów parlamentarnych pozostało ponad dwa lata, ale już dzisiaj można powiedzieć, że wszystko co jest związane z ceną prądu oraz lokalizacją elektrowni atomowych będzie paliwem wyborczym każdej opcji politycznej. Najpierw trzeba znaleźć winnych tej sytuacji. Raczej nie oczekuję, że władza powie: przez lata nie inwestowaliśmy w energetykę, w większość reform górnictwa było nieudanych. Rządzący nie powiedzą, że reformy były niezbędne, ale ze względów politycznych ich nie przeprowadzono. Każda władza chciała spokoju i godziła się na postulaty (głównie płacowe) w górnictwie i energetyce. Przed każdymi wyborami politycy zaklinali rzeczywistość mówiąc, że ceny prądu nie wzrosną. A problemy rosły lawinowo: ile kosztuje wydobycie tony węgla, ile lat mają bloki energetyczne w naszych elektrowniach, ile lat eksploatowane są nasze sieci przesyłowe. Pytania można mnożyć. Temat jest politycznie drażliwy więc lepiej go nie dotykać.
Słowa prezydenta wygłoszone w kampanii wyborczej na temat żarówek, wskazują, że czyste powietrze (mniejsze zapotrzebowanie na energię, oznacza mniej spalanego węgla) czy też energooszczędny sprzęt (żarówki) też nie wszystkich przekona. Czy mamy świadomość, ze za czyste powietrze trzeba zapłacić „Co z tego, że żarówka mniej zużywa prądu, skoro moje miesięczne rachunki są coraz wyższe”

Skoro politycy nie chcą przyznać się do winy, a konieczne koszty ochrony środowiska nas nie przekonują to gdzie indziej trzeba szukać winnych. I trzeba ich znaleźć. Boję się, że „energia elektryczna” zostanie wykorzystana przez wszystkich przeciwników naszej obecności w unijnych strukturach. Nie będą oni obarczali winą polityków, nie będą mówili o braku inwestycji, nie będą odwoływali się do argumentów ekonomicznych, a także nie będą mówili o zagranicznych rozwiązaniach. Może się mylę, ale jedynym winnym wzrostowi cen energii w Polsce jest Bruksela i jej „dziwne uderzające w nasz kraj restrykcje i przepisy”. Musimy pamiętać, że mówimy o restrukturyzacji polskiej energetyki, która będzie kosztowała setki miliardów złotych. W publicznych wystąpienia pojawiają się kwoty przekraczające bilion, a nawet więcej złotych. To równowartość trzy – czteroletniego naszego PKB. W tej kwocie będą pieniądze z unijnego budżetu ale wątpię, aby eurosceptycy o tym fakcie wspomnieli.
Co robić? Już dzisiaj trzeba przygotować się na długą i kosztowną, ale przemyślaną kampanię informacyjną. Kampanią, która będzie odpowiadała na wszystkie pytania i wyjaśniała wszelkie wątpliwości. Kampania uwzględniająca różnicę interesów poszczególnych członków unijnej wspólnoty, którzy staną tak jak my przed dużymi wyzwaniami. Niektóry nie będą mieli naszych problemów, gdyż mają już np. elektrownie atomowe na swoim terytorium.
Dzisiaj nie mamy chyba jeszcze gotowych recept, ale świadomość gigantycznego przedsięwzięcia powinna już być wśród nas. Już teraz, a nie kilka miesięcy przed wyborami. Wówczas będzie już zbyt późno. Oddanie pola eurosceptykom gwarantuje wyborczą porażkę. Chciałbym być dobrze zrozumiany: przygotowanie skuteczniej kampanii informacyjnej nie oznacza, że bezkrytycznie przyjmujemy zaproponowane przez Brukselą rozwiązania.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.