W przeszłości eurosceptycy i przeciwnicy naszej obecności w Unii Europejskiej przekonywali – od czasu do czasu – opinię publiczną, że nasza integracja z Europą powinna ograniczyć się do współpracy gospodarczej oraz rozwoju wspólnego rynku. Niech wróci Europejska Wspólnota Gospodarcza, powtarzali. EWG, czyli zgoda na przepływ towarów, ale już nie przepływ ludzi czy kapitału. Mówili tak nie tylko przeciwnicy integracji z prawicowych kręgów naszej sceny politycznej (np. Konfederacji), ale także polityce rządzącej obecnie koalicji. Głos tych ostatnich był w przestrzeni publicznej raczej słaby i może dlatego uszedł naszej uwadze.
Dlatego polsko-węgierskie weto wobec unijnego budżetu nie bardzo mnie zaskoczyło. Może trochę. Zostawmy Węgry, gdyż media podają różne przyczyny węgierskiego weta. Czasami więcej w nich spekulacji niż faktów. W naszych mediach można spotkać się z tekstami (często węgierskich autorów) opisującymi nieprawidłowości w rozliczeniach unijnych funduszy, w które zamieszani są ludzie z kręgów władzy. Jeżeli byłaby to prawda, to węgierski sprzeciw trudno rozpatrywać tylko w kategoriach politycznych. Są autorzy, którzy przekonuję, że Węgrzy dogadają się z Brukselą. Politycy stojący na stanowisku, że integracja naszego kraju z unijnymi strukturami może rozwijać się tylko przez usprawnianie procesu wymiany dóbr i usług.
Polsko-węgierskie weto pojawia się w momencie, gdy nie tylko my potrzebujemy gigantycznych pieniędzy, aby ograniczyć skutki pandemii (oczywiście mam świadomość, że najpierw musimy wpłacić swoją składkę do unijnej kasy). Nie przekonują mnie głosy, że „nie do takiej unii wchodziliśmy”. Właśnie do takiej, w której oprócz handlu są określone wartości, a której mechanizmy funkcjonowania trzeba zmieniać. Przez negocjacje, a nie weto na ostatniej prostej. Wówczas łatwo wciskać opinii publicznej ciemnotę, jak chociażby postulowanie referendum w sprawie przystąpienia do stref euro. Taką decyzję podjęliśmy już w maju 2003 roku w referendum akcesyjnym.

Można odnieść wrażenie, że zwolennicy powrotu do EWG czekali na sprzyjającą okazję, aby głośno wyartykułować swoje oczekiwania i swój sprzeciw wobec dalszej integracji. Zwolennicy UE mówią o nowym planie Marshalla dla Europy, zaś opowiadający się za wetem mówią o drugim Monachium. Takiego przynajmniej określenia użył jeden z publicystów prawicowego, prorządowego portalu. Różnica istotna. Z jednej strony, wspomnienie zachodniej pomocy dla powojennej Europy, pomocy, która ze względów politycznych ominęła nasz kraj. Z drugiej, wspomnienie konferencji politycznych ustępstw, która nie uchroniła Europy przed wojną i nie zapisała się chwalebnie w historii. Nie jest chyba przypadkiem, że zwolennicy naszego weta, nie odwołują się do planu Marshall, nie odwołują się do gospodarki i jej potrzeb. Oni zadowalają się tylko argumentami politycznymi. Czy polityka wystarczy? Chcę być dobrze zrozumiany: musimy dbać o swoje interesy, ale pamiętajmy, ze jesteśmy w organizacji skupiające 27 państw, z których 25 przyjęło propozycję Komisji Europejskiej. Czy te państwa nie dbają o swój polityczny i gospodarczy interes. A może oni inaczej pojmują słowo kompromis? Jan Rokita powiedział kiedyś: „Nicea albo śmierć”. To było prawie 20 lat temu. Dzisiaj to hasło może brzmieć: „Weto, albo śmierć”.
Minister sprawiedliwości nie wypowiada się na tematy ekonomiczne. I bardzo dobrze, gdyż nie zna się na gospodarce. Ostatnio zmienił jednak zasady i powiedział trzy zdania, które potwierdzają, że w tej materii nie jest najmocniejszy. Minister powiedział (cytuję za: businessInsider.com): „Myślę, że gigantyczne straty mogą wynikać dla takich krajów jak Holandia czy Francja w sytuacji, kiedy polski rynek byłby zamknięty dla tych państw i gdybyśmy wprowadzili cła. Proszę pamiętać, że rocznie bogate kraje UE wyprowadzają z Polski dużo, dużo większe pieniądze, niż te, które uzyskujemy w ramach dopłat unijnych. Dopłaty unijne są mechanizmem rekompensującym”. Po tych słowach, ekonomiści przetarli oczy ze zdziwienia. Minister sugeruje potrzebę powrotu ceł i innych barier zamykających polski rynek. Minister zapomniał, że ten mechanizm działa w dwie strony: jeżeli my wprowadzamy cła, to druga strona też to robi. I co wówczas np. z naszym eksportem żywność, którego roczna wartość przekracza 32 mld euro. Minister nie musi znać się na gospodarce, ale też nie musi się na jej temat wypowiadać. Po trzydziestu latach transformacji i piętnastu latach obecności w unijnych strukturach wracamy do punktu wyjścia: najlepszym rozwiązaniem dla wolnego handlu jest przywrócenie ceł.

Dyskusja nad unijnym budżetem rozpoczęła się w trakcie bułgarskiej prezydencji. Potem pracami UE kierowały: Austria, Rumunia i Finlandia oraz Chorwacja. Wydawało się, że po prawie trzech latach rokowań, w trakcie niemieckiej prezydencji uda się dojść do ostatecznego porozumienia. Tym bardziej, że premier publicznie zapewniał, iż negocjacje przebiegają znakomicie i z unijnego budżetu przypadną nam miliardy euro. Żadnych poważnych kontrowersji, żadnych spornych problemów. I nagle okazało się, że optymizm premiera był nieuzasadniony, a lista polityków – przeciwników Unii Europejskiej niespodziewanie się powiększyła. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że źródłem weta jest nasza wewnętrzna polityka. Warto nieustannie powtarzać, że 25 unijnych państw zaakceptowało propozycje Komisji Europejskiej. Zostaliśmy sami z Węgrami. Czy będą oni nas wspierali do końca negocjacji? Czy o zakulisowych rozmowach i sporach dowiemy się za kilka dni, tygodni czy miesięcy? Może prawdę poznamy i zrozumiemy (jeżeli dojdzie do zawetowania budżetu nigdy tego nie zrozumiem; nie tylko ja zresztą), gdy przeczytamy pamiętnik premiera. O ile premier takie pisze i je opublikuje…
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.