Polska polityka okresu II Rzeczypospolitej, ale także środowiska pozarządowe nie były szczególnie aktywne w okresie międzywojennym w działaniach proeuropejskich podejmowanych w krajach zachodniej Europy. Po II wojnie światowej było naturalnie jeszcze gorzej. Ale ofiarą szaleństwa nacjonalizmu padła nie tylko Polska, Europa Środkowa czy także Niemcy. Ofiarą stała się cała Europa: podzielona, upokorzona, ubezwłasnowolniona. O ile jednak zachodnia jej część, która znalazła się pod amerykańskim protektoratem, mogła przejść do czynu i wolne narody mogły zacząć realizować projekt jedności europejskiej według modelu wspólnotowego, o tyle my, Polacy, przemocą oddzieleni od „starej Europy” żelazną kurtyną i poddani sowieckiej dominacji, mogliśmy tylko patrzyć na to z daleka i o tym marzyć. Komunistyczna propaganda starała się Polakom obrzydzić tworzenie Wspólnoty i zacieśnianie integracji europejskiej. Starała się wmówić, że „prawdziwa wspólnota” to obóz państw komunistycznych, z których każde było rządzone twardą ręką przez jednego wodza i jedną słuszną partię.

Paradoksalnie jednak – trochę podobnie jak w czasie zaborów – wbrew komunistycznej władzy i jej propagandzie – umacniała się europejska tożsamość Polaków. Równie paradoksalnie, choć tylko pozornie, sprzyjały temu zmiany w strukturze społecznej (zniknęło ziemiaństwo, jeden z filarów jej wcześniejszej anachroniczności). Przejawów jej kultywowania i podkreślania związków z Europą było wiele: od fascynacji muzyką, najpierw Edith Piaf i Charles’a Aznavoura, a potem Beatlesów i Rolling Stonesów, przez przywiązanie do Kościoła, który daje kościołowi powszechnemu wielkiego Europejczyka Jana Pawła II, po przejmowanie wzorów kultury masowej i legalną bądź nielegalną emigrację „na zachód”, czyli głównie do Europy Zachodniej. Komunizm, sięgający także okazjonalnie (w momentach kryzysów) – dla wzmocnienia legitymizacji – do nacjonalizmu, był programowo i w polityce realnej antyeuropejski. Jego celem było też odcięcie Polaków od dziedzictwa europejskiej cywilizacji. Odrzucał Europę (Zachód) przede wszystkim pod względem ustrojowym. Było to odrzucenie republikańskiej demokracji, politycznego pluralizmu, trójpodziału władzy, niezależności sądownictwa, wolności mediów, europejskiej koncepcji i praktyki praw człowieka i podstawowych wolności. W totalitarnym systemie wszystko miało być uzależnione od partii rządzącej i jej prezesa, którego przywódcza rola nie miała żadnego umocowania w konstytucji. Zresztą konstytucja także była fikcją. Rządząca partia nie czuła się nią skrępowana w najmniejszym stopniu. Fikcją były również wybory zapisane w konstytucji. To partia decydowała, kto wejdzie do równie fikcyjnego sejmu. Swój mandat, władzę i politykę uzasadniała interesami ludu pracującego miast i wsi, który jednak na jej politykę nie miał żadnego wpływu. A gdy próbował, pozycji i polityki partii broniły milicja i służby (zajmujące się inwigilacją i prowokacjami), a gdy trzeba było, także wojsko. Lud, czyli ówczesnego „suwerena”, należało uwodzić hasłami sprawiedliwości społecznej, ale przede wszystkim trzeba go było kontrolować i zastraszać.
Kiedy od momentu utworzenia Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie rządy zachodnie interesowały się stanem przestrzegania praw człowieka i podstawowych wolności w Polsce (chodziło o zobowiązania podjęte w Akcie Końcowym KBWE z 1975 r.), odpowiedzią rządzącej partii było jedno słowo: „suwerenność”. Nazywano to też ingerencją lub wtrącaniem się w wewnętrzne sprawy. Komuniści z natury mieli pogardliwy stosunek do przyjętych zobowiązań, co także podkreślało nieeuropejską istotę ich cywilizacji politycznej, która nie znała zasady „dobrej wiary” (bona fides) w podejściu do wykonywania przyjętych zobowiązań. Bo też reprezentowali zupełnie inny, niezachodni, nieliberalny świat wartości i koncepcję człowieka, miejsca i wartości wolnej jednostki w wolnym społeczeństwie. W polityce zagranicznej musiał wystarczać Związek Sowiecki, który swą mocarstwowością miał zapewniać komunistycznej Polsce bezpieczeństwo, ale także chronić ją przed… ingerencją z zewnątrz (czyli pytaniami z Zachodu o respektowanie praw człowieka i podstawowych wolności). Skoro władza nie tylko nie czuła związku z europejską cywilizacją i ustawiała się na pozycjach wrogich europejskim demokracjom i ich Wspólnocie, Europa i marzenie Polaków o powrocie do Europy musiały zejść „do podziemia”.

Europa stała się silnie obecna w literaturze. Najsilniej być może w tym jej gatunku, w którym Polska okazała się światowym mocarstwem, czyli w poezji. Dramatyczne doświadczenie XX wieku, doświadczenie totalitarnej przemocy, narodowych aspiracji i lęków splecione z europejską tradycją, światem mitów i symboli, wiary i idei naszej cywilizacji, wytworów literackiej wyobraźni przyniosło w zwięzłym i wyrafinowanym języku poezji wspaniałe rezultaty. Miłosz, Szymborska, Herbert i nie tylko oni, byli tłumaczeni na wiele języków świata. Ale przede wszystkim ich poezja była duchowym łącznikiem między Polakami i Europą. Podobną funkcję pełnił częściowo film, zwłaszcza dzieła Andrzeja Wajdy. Tę rolę w niemałym stopniu odgrywał wtedy także Kościół katolicki, który w odróżnieniu od czasów sarmackich stał się integralną częścią kościoła powszechnego i starał się czynić Polaków „jednogatunkową cząstką” łacińskiej, zachodniej cywilizacji, a nie parafiańskim zaściankiem. Po krwawym ustanowieniu komunizmu w Polsce w latach tużpowojennych i szczelnym jej oddzieleniu od Zachodu, jakiekolwiek polityczne, choć antykomunistyczne, sensowne myślenie o Europie mogło uchodzić za surrealizm. Było ono początkowo obecne w dyskursie emigracyjnym, ale i tam po pewnym czasie zanikło.

Myślenie o Polsce jako części Europy wróciło dopiero wtedy, gdy zelżały rygory totalitarnego uścisku w różnych dziedzinach życia publicznego, od połowy lat 70. XX wieku. Wtedy też, pod wpływem wydarzeń wewnętrznych (wydarzenia gdańskie, narodziny podziemnej opozycji) i międzynarodowych (czas odprężenia, pewnego otwarcia na Zachód w poszukiwaniu technologii i kredytów) pojawiły się nielegalne ugrupowania antysystemowe, które na łamy swoich nielegalnych pism wprowadziły problem Europy. Niezależni intelektualiści rozważają także problem zmian w polskiej tożsamości w czasie PRL (niekiedy w powiązaniu ze złożoną spuścizną poprzednich stuleci), możliwości i dróg „powrotu do Europy” zarówno w sensie cywilizacyjnym i ustrojowym, jak i geopolityczno-instytucjonalnym, czyli przyłączenia się do Wspólnoty Europejskiej. Jeszcze dzisiaj te teksty (pióra Marcina Króla, Tadeusza Mazowieckiego, Zdzisława Najdera czy Adama Michnika) budzą szacunek trafnością oceny sytuacji i trudności, z jakimi Polsce i Polakom przyjdzie się zmagać po ewentualnym upadku komunizmu. Wielkim adwokatem europejskiej przyszłości Polski w tamtych czasach był Jan Paweł II. Wreszcie, pod wpływem polskiego oporu i polskich marzeń o Europie komunizm upada. Nie przypadkiem właśnie najpierw w Polsce, gdzie powstała Solidarność, wielki ruch antysystemowy, który przetrwał stan wojenny, represje, prowokacje i pod koniec lat 80. w sposób pokojowy doprowadził do upadku komunizmu w Polsce, czym zapoczątkował jego upadek w całym bloku komunistycznym, a tym samym upadek żelaznej kurtyny. Za agonią komunizmu stała nie tylko ekonomiczna niewydolność i wyczerpanie resztek politycznej legitymizacji. Solidarność i jej przywódcy zwyciężyli dlatego, że dobrze odczytali antropologiczny fałsz tej ideologii, nietrafną koncepcję człowieka, jego naturalne dążenie do wolności, a Polaków – do samostanowienia i ścisłych związków z Europą. Na końcu nawet rządzący Polską komuniści doszli do tego samego wniosku, co ryby, żaby i raki w znanym wierszu Jana Brzechwy: „Opuściliśmy staw przeciw prawu – musimy wrócić do stawu”.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.