Polski powrót do Europy okazał się zwycięski, choć początkowo wcale nie oczywisty. Wystarczy przypomnieć sobie dalszy ciąg wiersza Brzechwy: „I poszły, lecz na ich szkodę, ludzie spuścili wodę”. Wszak można sobie wyobrazić, że po upadku żelaznej kurtyny Europa wygląda mniej więcej tak, jak w roku 1938, w czasach „Europy ojczyzn” czy „wolnych narodów”. A Polska znajduje się pomiędzy zjednoczonymi Niemcami i Związkiem Sowieckim, a za chwilę Rosją z jej uporem, aby traktować Europę Środkowo-Wschodnią jako „historycznie uzasadnioną strefę jej interesów bezpieczeństwa” (tak to Moskwa zapisywała w swych oficjalnych dokumentach w pierwszej połowie lat 90. ubiegłego wieku). Przecież Wspólnoty Europejskiej mogło nie być, wszak jej powstaniu sprzeciwiała się Wielka Brytania, która w końcu do niej dołączyła. Wszak mogła to być w dalszym ciągu Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG), gdzie obowiązywały wyśrubowane ekonomiczne kryteria członkostwa i nie było żadnych funduszy wspierających słabszych na tej drodze ani miliardów na rozwój dla mniej rozwiniętych nowo przyjętych krajów (zgodnie z późniejszą ogólną zasadą solidarności).

A przecież w chwilę po upadku żelaznej kurtyny Wspólnota stanie się także Unią z zasadą solidarności w sferze politycznej i bezpieczeństwa, ze wspólną polityką zagraniczną i bezpieczeństwa, która ma chronić interesy wszystkich państw, całej UE wobec świata zewnętrznego, ma działać na rzecz stabilności i pokoju w jej bezpośrednim otoczeniu. To znacznie więcej, niż Polska i Polacy mogliby sobie wymarzyć w czasach zimnej wojny i bloku sowieckiego. Dlatego prawdopodobnie w tej jednej sprawie niemal cała klasa polityczna od jesieni 1989 roku zgodnie opowiadała się za jak najszybszym podjęciem rozmów w kwestii rozwoju całościowych stosunków ze Wspólnotą Europejską. Fakt, że Wspólnota w tym samym czasie stawała się Unią (traktat z Maastricht), czyli rozszerzała swą tożsamość i zdolności działania także na sferę polityczną i bezpieczeństwa, tylko wzmacniał polską determinację przyłączenia się do niej. Można powiedzieć, że ręka Opatrzności czuwała nad polskimi aspiracjami. Polską szarżę ku Europie prowadzili politycy najlepiej do tego przygotowani pod względem ideowym i merytorycznym, wcześniej aktywnie uczestniczący w opozycji antykomunistycznej, nierzadko represjonowani (internowani) za swoje europejskie przekonania. Trzeba tu wymienić zwłaszcza Tadeusza Mazowieckiego, Lecha Wałęsę, Krzysztofa Skubiszewskiego, Bronisława Geremka, którzy w tym historycznym momencie odgrywali kluczowe role w polityce europejskiej odradzającej się i wolnej Polski. Lista znakomitych posłów, senatorów, ministrów, dyplomatów, publicystów oraz, szerzej, przedstawicieli życia artystycznego i intelektualnego zaangażowanych wtedy w dzieło powrotu Polski do Europy jest znacznie dłuższa. Format brewiarza nie pozwala na jej zaprezentowanie.
Termin „powrót do Europy”, używany wtedy przez wielu, był także przez wielu kwestionowany. Jego krytycy obruszali się, twierdząc, że przecież byliśmy i jesteśmy krajem (narodem) europejskim i w Europie znajdowaliśmy się cały czas. W tym zwrocie chodziło przecież jednak o coś innego. Wszak Europa jest nie tylko pojęciem geograficznym, lecz także cywilizacyjnym. I nie chodzi tylko o tę cywilizację, która została ukształtowana do końca średniowiecza, lecz także tę, która była rozwijana i wzbogacana od oświecenia, czyli idee oraz drogi rozwoju społecznego i politycznego (liberalna demokracja, otwarta gospodarka rynkowa, solidarność społeczna) po koniec zimnej wojny, czyli bez naszego udziału. Przecież po II wojnie światowej powstały instytucje międzynarodowe, zwłaszcza Wspólnota Europejska, które taką właśnie Europę konsolidują i reprezentują w niemałym stopniu na zewnątrz. Jeśli więc termin „powrót” nie był do końca trafny, to dlatego, że w takiej Europie Polski wcześniej nie było. Ale to zawołanie wyrażało przede wszystkim tęsknotę i pragnienie odnalezienia się w „ojczyźnie”, którą uważało się za swoją, a której niesprawiedliwym wyrokiem historii byliśmy przez wiele dekad pozbawieni.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że dalece nie wszyscy w „starej Europie” z otwartością i sympatią odnosili się do polskiego entuzjazmu w kwestii przyłączenia się do Wspólnoty. Powody powściągliwości czy niechęci były różne, od nieadekwatnego wizerunku Polski jako kraju nacjonalistyczno-katolickiego w anachroniczny sposób, przez pragnienie utrzymania ekskluzywnego charakteru Wspólnoty, aż po obawy związane z koniecznością udzielania dużej pomocy finansowej zgodnie z przyjętymi we Wspólnocie zasadami. Były to jednak głosy, choć czasem mocno wypowiadane, znajdujące się w mniejszości. Dla większości klasy politycznej państw zachodnioeuropejskich otwarcie się na członkostwo krajów Europy Środkowej było nie tylko nieuniknione, ale stanowiło szansę dla Europy i Unii. Problemem pozostawało jedynie tempo, które powinno być dostosowane do możliwości spełnienia kryteriów członkostwa, czyli transformacyjnej adaptacji do standardów i norm obowiązujących wszystkich jej członków. Jeśli polski pęd „ku Europie” budził tam czasami lęk, to wyłącznie dlatego, że w Brukseli lepiej niż w Polsce zdawano sobie sprawę z uskoku dzielącego obie strony pod względem poziomu rozwoju i standardów cywilizacyjnych w różnych dziedzinach; uskoku, który był rezultatem nie tylko dekad spędzonych przez Polskę w „realnym socjalizmie”, lecz także wcześniejszego już odstawania od Europy.
Jednak potwierdzeniem poglądu, że Unia to nie twierdza, lecz przyjazny „klub”, jakkolwiek obowiązują w nim pewne kryteria i normy, było szybkie tempo rozszerzania wzajemnych stosunków oraz duża pomoc udzielana kandydatom (Polsce największa), aby mogli jak najlepiej przygotować się do członkostwa. Coraz bardziej pozytywny stosunek do naszego członkostwa wynikał z tego, że Polskę zaczęto postrzegać nie jako uosobienie „słomianego zapału”, lecz jako kraj ludzi poważnych, pracowitych, kreatywnych i proeuropejskich, którzy szybko staną się wzmocnieniem potencjału, atutem, a nie obciążeniem dla Unii. Niewypowiadanym wprawdzie głośno przez żadną ze stron argumentem na rzecz „prawa” Polaków i Polski do Europy, czyli do członkostwa w UE, była historia. Historia, która bardzo dramatycznie obchodziła się z Polską od 1939 roku, ale będąca też świadectwem przemyślenia przez Polaków, a przynajmniej przez ich najświatlejszych przedstawicieli, problemu Europy jako części polskiej kondycji, polskiej przyszłości. Nie można było przejść obojętnie obok moralnego przesłania zawartego w przejmującym przemówieniu premiera Tadeusza Mazowieckiego w Strasburgu, w styczniu 1990 roku: „Polacy są narodem świadomym swojej przynależności do Europy, swojej europejskości […]. Jest Europa obecna w polskiej świadomości jako wartość – dla której warto żyć, lecz dla której trzeba czasami umierać. […] Wnosimy więc do Europy naszą wiarę w Europę”4. W tym samym przemówieniu premier Mazowiecki informował, że jego kraj podejmuje trudne reformy mające na celu również zbliżenie do Europy i członkostwo w instytucjach europejskich, w których tworzeniu Polska z uwagi na żelazną kurtynę nie mogła uczestniczyć od samego początku. A potem było trochę jak u św. Benedykta, patrona Europy – ora et labora, czyli nieco trawestując – ciężka praca i wiara, wiara w Europę, w nasze członkostwo we Wspólnocie.

Polska w dobrym tempie i dobrym stylu przechodziła kolejne fazy („pokonywała kolejne przeszkody”) w zbliżaniu się do UE: układ stowarzyszeniowy (grudzień 1991 r.) – złożenie wniosku o przyjęcie – otrzymanie czytelnych kryteriów członkostwa (kopenhaskich) – ciężka praca w sferze harmonizacji standardów prawnych i transformacji ustrojowej – walka o dopuszczenie do negocjacji akcesyjnych – same negocjacje i piękny ich finał w grudniu 2012 roku – referendum akcesyjne (77% „za”) – 1 maja 2004 roku wejście do UE! To był wielki czas w nowożytnej historii Polski. Ciężka praca i zasługa wszystkich kolejnych rządów w tym okresie, ale w szczególności wysiłek i determinacja Polaków w całościowym przeobrażaniu na europejską modłę swojego kraju, co zachwyciło Europę i co zostało nagrodzone. Nie brakło po drodze lęków, które trzeba było rozwiewać, malkontentów mówiących, że należy nam się od Europy więcej i prędzej, ale też polityków złej wiary, świadomie dezinformujących opinię publiczną lub chcących wzbudzić strach przed Unią, aby się prezentować jako „prawdziwi obrońcy” polskich interesów.

Można wyróżnić trzy grupy problemów, które chciano wygrywać przeciw członkostwu w Unii, a w istocie przeciwko Europie:
– pierwsze, straszono „dyktatem Brukseli”. Najbardziej nikczemnym sloganem w tej sferze było zawołanie „wczoraj Moskwa, dziś Bruksela”. Zapominano jak gdyby, że Moskwa wcieliła Polskę siłą w obręb swego imperium, a do Wspólnoty Polska idzie z wolnego wyboru, jak wszystkie przed nią wolne narody, które ją zbudowały.
-po drugie, obawiano się siły Niemiec w zjednoczonej Europie, zapominając, że Wspólnota właśnie po to powstała, aby już więcej w Europie żaden naród nie mógł dominować nad innymi, oraz że inne narody, nie zawsze mające dobre doświadczenia z Niemcami w przeszłości, nie formułowały tego rodzaju lęków, wiedziały bowiem, że we Wspólnocie nie mają one podstaw. Owszem, Niemiec przypuszczalnie można by się obawiać, gdyby Wspólnoty nie było, gdybyśmy żyli w czasach „Europy ojczyzn”. W takiej Europie niemiecki Vaterland miałby więcej swobody w stosunku do swoich sąsiadów. Nota bene, Niemcy były najsolidniejszym adwokatem wejścia Polski do Unii.
-po trzecie, mówiono, że integracja europejska będzie stanowić zagrożenie dla naszej tożsamości, dla religii i obyczajów. Narody bardzo przywiązane do swojej tożsamości – na przykład Francja, Hiszpania, Austria – się tego nie obawiały. Wiadomo, że w Unii jest wiele programów i funduszów, które wręcz sprzyjają umacnianiu tożsamości na różnych poziomach historycznie ukształtowanych wspólnot etnicznych i narodowych. Zagrożenia dla tożsamości, te realne, płyną z innych źródeł, a przede wszystkim z różnych form i przejawów globalizacji. Co się zaś tyczy religii, to Jan Paweł II nie byłby takim zwolennikiem polskiego członkostwa, gdy to miało zagrażać religijności Polaków. Tu także zagrożenia płyną z innych kierunków, zwłaszcza z przemian społecznych i kulturowych, bez związku z UE.
Unia Europejska okazała się jak gdyby stworzona dla Polski, taka jaka była i w tym miejscu Europy. Po pierwsze, Polska potrafiła skutecznie pozyskiwać fundusze potrzebne do sprawnego odrabiania zaległości rozwojowych w różnych dziedzinach. Staliśmy się ich największym beneficjentem w historii Wspólnoty w dwóch kolejnych siedmioletnich budżetach Unii od czasu naszego wstąpienia. Najwięcej skorzystali polscy rolnicy, których najbardziej straszono członkostwem w tej strukturze. Po drugie, polscy przedsiębiorcy fantastycznie się odnaleźli na rynkach UE, co dotyczy także producentów rolnych. Na żadnych innych rynkach polscy przedsiębiorcy nie odnieśli takich sukcesów, jak te, które się otworzyły dla nich w związku z wejściem do Unii, a dotyczy to zwłaszcza wymagającego przecież rynku niemieckiego. Po trzecie, potężnie skorzystali kochający podróżować Polacy. Zniesienie granic i obywatelstwo Unii (paszport UE!) dały milionom Polaków szansę poznawania wspólnego europejskiego dziedzictwa, wypoczynku w dowolnym zakątku atrakcyjnej turystycznie Europy, także szansę pracy, a studentom – Erasmusa, czyli możliwość studiowania na wybranym uniwersytecie w każdym państwie członkowskim Unii, badaczom zaś – szansę ubiegania się o poważne granty oraz udziału w międzynarodowych zespołach badawczych.

Polska mogła zacząć wpływać na unijne polityki w sposób odpowiadający jej interesom, a nawet inicjować nowe polityki, takie jak Partnerstwo Wschodnie. Komisja Europejska zaczęła bronić naszych interesów w stosunkach handlowych z Rosją, a Moskwa nie mogła już próbować się dogadywać ponad naszymi głowami z zachodnioeuropejskimi stolicami. Wreszcie, dostrzeżono kompetencje naszych polityków na europejskiej scenie. Jerzy Buzek został przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, a Donald Tusk – przewodniczącym Rady Europejskiej, głównego politycznego organu Unii. Taki rozwój sytuacji jeszcze w latach 80. poprzedniego stulecia uznano by za non-science fiction, a w latach 90. za niepoprawne marzycielstwo. Z czasem pojawili się tacy, którym to się nie podobało, którzy nie potrafili docenić polskiego sukcesu, tacy, którzy postanowili to wszystko wywrócić, bo nie mieli w tym swoich zasług, bo woleli narzekać i oskarżać, zamiast ciężką pracą przyłożyć rękę do europejskiego sukcesu Polski. Chętnie wyolbrzymiali błędy i niedostatki polskiej transformacji, choć była ona bezkonkurencyjnie najbardziej udana na tle wszystkich krajów postkomunistycznych, a winy za urojone czy prawdziwe słabości lub potknięcia w tym procesie próbowali szukać w polskim członkostwie w UE. Jedyną „winą” tego członkostwa było i pozostaje to, że Unia nie chce im pozwolić na samowolę, na odchodzenie od demokracji w kierunku autorytaryzmu, że hamuje próbę odwrotu do Europy „wolnych narodów”, gdzie tak naprawdę wolni byli dyktatorzy, którzy robili, co chcieli, z narodami, które poddali swemu suwerennemu panowaniu.
Źródło zdjęcia: Ikona plik wektorowy utworzone przez rawpixel.com – pl.freepik.com
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.